No więc
zanim chłopcy skutecznie zmienią krajobraz naszej wsi, jeździmy na skateparki
tu i tam. Częściej jednak tam, bo tam jest najlepszy. W Chorzowie. Nie dość, że daleko to jeszcze słono trzeba
za te atrakcje płacić, ale przyznam, że jest to cena za coś więcej niż tylko
kawałek dawnej hali targowej (po
sąsiedzku zresztą z tą, która się przed kilkunastoma laty pod naporem śniegu
zawaliła). Konsola, komputer, smartfon właściwie przestają zupełnie istnieć
wobec możliwości spędzenia całego popołudnia na hulajnodze.
Kiedy można to
jeszcze zrobić z kumplami to już zupełnie pachnie największym luksusem, Filip
mówi prestiżem. Dla zdrowego dziecka taka dawka ruchu przy każdej nadarzającej
się okazji jest ultra prestiżem, dla cukrzyka jest zbawieniem. Nie narzekam
więc na te popołudnia spędzone w Chorzowie, bo wiadomo, wynajduję sobie rozmaite
zajęcia, albo zwyczajnie mam czas cudowny pobyć sobie sama ze sobą. Chodzę więc
do parku, jest za rogiem, albo podjeżdżam do Ikei i inspiruję się na to i owo, albo wstępuję do katedry w
Katowicach, która kompletnie wbrew swej katedralnej naturze nie nastraja mnie
modlitewnie, a wyłącznie wywołuje piękne wspomnienia z czasów studiów. Zresztą
to jeden z tych kościołów, w których nie udało się zbudować żadnego klimatu.
Wchodzisz i tak długo szukasz Boga, że wychodzisz i szukasz Go gdzie indziej.
Zawsze tam tak miałam. Czasami coś sobie czytam, „Wieszanie” J. M. Rymkiewicza, kilka dni temu w jakimś szperaniu
wyszperałam. Znakomita rzecz okołokościuszkowska, studium szubienicy. Stracenie
Stanisława Augusta – czyn dziki i straszny – uczyniłby Polaków groźnym narodem królobójców, ale i narodem
nowoczesnym… U nas Francji zrobić się nie dało…. Tak sobie rozmyślam w
oczekiwaniu na zamknięcie skateparku, który chwalić Boga w weekendy zamykają o
20.00 (w tygodniu o 22.00!!!). Mam takie życiowe multiplaying - a
niby jestem tylko w skateparku. Potem w drodze powrotnej, a zajmuje nam ona
okrągłą godzinę wsłuchuję się w ten obcy zupełnie dla mnie język, który
pociesznie zniekształcam, chcąc chociaż troszkę być skatetrendy, ale triki
ponazywane są tak, że nie sposób
szpanować – tym trzeba po prostu żyć.
Wsłuchuję się w fascynujące
opowieści o tym jak lewa noga idzie troszkę za bardzo do góry i szerszy dek
rozwiązałby problem i łożysko szumi i obrót o 360 stopni to jest łatwizna i
najpierw musisz pokonać tę rampę z
prawej i że nie da się pić gazowanej wody, bo przy skoku można się porzygać. "I
jeszcze jedno… poszło znowu wkłucie, bo przydarłem udem, ale to nic, prawda?" To
nic. Doliczyć tego zmarnowanego Quick-Seta do kosztów wyjazdu? Nie doliczam. Doliczam do
szczęścia i kosztów cudownego wyrównania cukrzycy…
W Chorzowie jest pięknie! Czekam aż wiosna zagości na dobre, by umościć się na jakiejś parkowej chorzowskiej ławce i poczytać w spokoju.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że uda Ci się odzyskać stary blog. Pozdrawiam!
Ewa, dziękuję!Do zobaczenia zatem w Chorzowie :-)
OdpowiedzUsuń