czwartek, 2 maja 2019

W Chorzowie jest pięknie!


No więc zanim chłopcy skutecznie zmienią krajobraz naszej wsi, jeździmy na skateparki tu i tam. Częściej jednak tam, bo tam jest najlepszy. W Chorzowie.  Nie dość, że daleko to jeszcze słono trzeba za te atrakcje płacić, ale przyznam, że jest to cena za coś więcej niż tylko kawałek  dawnej hali targowej (po sąsiedzku zresztą z tą, która się przed kilkunastoma laty pod naporem śniegu zawaliła). Konsola, komputer, smartfon właściwie przestają zupełnie istnieć wobec możliwości spędzenia całego popołudnia na hulajnodze.
Kiedy można to jeszcze zrobić z kumplami to już zupełnie pachnie największym luksusem, Filip mówi prestiżem. Dla zdrowego dziecka taka dawka ruchu przy każdej nadarzającej się okazji jest ultra prestiżem, dla cukrzyka jest zbawieniem. Nie narzekam więc na te popołudnia spędzone w Chorzowie, bo wiadomo, wynajduję sobie rozmaite zajęcia, albo zwyczajnie mam czas cudowny pobyć sobie sama ze sobą. Chodzę więc do parku, jest za rogiem, albo podjeżdżam do Ikei i inspiruję się na to i owo, albo wstępuję do katedry w Katowicach, która kompletnie wbrew swej katedralnej naturze nie nastraja mnie modlitewnie, a wyłącznie wywołuje piękne wspomnienia z czasów studiów. Zresztą to jeden z tych kościołów, w których nie udało się zbudować żadnego klimatu.
Wchodzisz i tak długo szukasz Boga, że wychodzisz i szukasz Go gdzie indziej. Zawsze tam tak miałam. Czasami coś sobie czytam, „Wieszanie” J. M. Rymkiewicza, kilka dni temu w jakimś szperaniu wyszperałam. Znakomita rzecz okołokościuszkowska, studium szubienicy. Stracenie  Stanisława  Augusta  – czyn dziki i straszny – uczyniłby Polaków groźnym narodem królobójców, ale i narodem nowoczesnym… U nas Francji zrobić się nie dało…. Tak sobie rozmyślam w oczekiwaniu na zamknięcie skateparku, który chwalić Boga w weekendy zamykają o 20.00 (w tygodniu o 22.00!!!). Mam takie życiowe multiplaying  -  a niby jestem tylko w skateparku. Potem w drodze powrotnej, a zajmuje nam ona okrągłą godzinę wsłuchuję się w ten obcy zupełnie dla mnie język, który pociesznie zniekształcam, chcąc chociaż troszkę być skatetrendy, ale triki ponazywane są tak, że nie sposób  szpanować – tym trzeba po prostu żyć.
Wsłuchuję się w fascynujące opowieści o tym jak lewa noga idzie troszkę za bardzo do góry i szerszy dek rozwiązałby problem i łożysko szumi i obrót o 360 stopni to jest łatwizna i najpierw musisz pokonać tę rampę z prawej i że nie da się pić gazowanej wody, bo przy skoku można się porzygać. "I jeszcze jedno… poszło znowu wkłucie, bo przydarłem udem, ale to nic, prawda?" To nic. Doliczyć tego zmarnowanego Quick-Seta do kosztów wyjazdu? Nie doliczam. Doliczam do szczęścia i kosztów cudownego wyrównania cukrzycy…



2 komentarze:

  1. W Chorzowie jest pięknie! Czekam aż wiosna zagości na dobre, by umościć się na jakiejś parkowej chorzowskiej ławce i poczytać w spokoju.
    Mam nadzieję, że uda Ci się odzyskać stary blog. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ewa, dziękuję!Do zobaczenia zatem w Chorzowie :-)

    OdpowiedzUsuń