środa, 1 maja 2019

O tym, czy dzieci naśladują swoich rodziców.

Przez czternaście lat Mikołajowych i dwanaście Filipowych zatruwa mnie myśl, że dzieci naśladują swoich rodziców, a moje nie naśladują. Nie wiem do końca z czego to wynika, może jestem za mało przekonywująca albo za mało godna, nie ma czego naśladować. Mam dość wysokie jak na zwykłą mamę o sobie mniemanie, coś powinno być we mnie inspirującego, myślę sobie i coraz bardziej się obawiam, że jednak może nie. Obserwuję moje siostry i znajduje wyjaśnienie - one mają córki, a ja mam synów. Tu jest Bogu ducha winny w tym głupim porzekadle pies pogrzebany. Myślę tak sobie, ale wtedy od razu sobie przypominam, że przecież, skoro dziewczyny biorą z matki, to chłopcy powinni z ojca, a chłopcy mają ojca, więc czemu nie biorą też nic z niego? W poprzedniej, spektakularnie utraconej wersji bloga (podjęłam profesjonalną próbę odzyskania postów) pisałam o pogrzebanych nadziejach na Mickiewicza, Słowackiego, na wielką historię II wojny światowej, na teatr, na prawosławie, na pisanie, na czytanie, na gotowanie... To strasznie smutne, że nie jesteśmy inspirujący dla swoich synów.... Nie piszę nawet o cechach osobowości, o pewnym stylu życia, bo gdyby to miało być miarą więzi rodzinnych to musiałabym się pogodzić z tym, że moje dzieci nie są moje. I to jest, z której strony by nie spojrzeć, smutne.
Dzisiaj od rana jakieś migawki z pochodów pierwszomajowych sprzed lat. Chłopcy zniesmaczeni, gdy opowiadam im jak maszerowałam ulicami Bielska z chorągiewką, nadziwić się nie mogą, że mi się chciało i po co. Zawsze wszystkiego mi się chciało. A im się nie chce. Przy okazji przypomniała mi się katastrofa w Czarnobylu, opisałam ją w pamiętniku, dzisiaj mam myśli w słoiku sprzed lat jak znalazł. Chciało mi się wtedy pisać, chce mi się teraz, a im się nie chce.
W poczuciu klęski zabrałam się za prasowanie, zawsze w niedzielę prasuję, ale przypomniało mi się, że to nie niedziela, skończyłam po godzinie. Chłopcy od rana byli poza domem, wpadali tylko coś zjeść. Spoceni i zziajani porywali cokolwiek wpadło im w zęby i relacjonowali mi swoje "progresy" na hulajnogach, jak zwykli do mnie mówić. Filip z doskonałymi od wielu dni cukrami tryumfuje, bo tu i tam coś sobie nadplanowego podje, a i tak skoki na hulajnodze robią za najlepszą insulinę. Nie widziałam ich całe popołudnie, piękna pogoda, nie muszę ich widzieć. Dobrze, że czasami pada deszcz, bo tylko wtedy nie trenują, ale za to snują plany, jak łatwe i piękne byłoby ich życie gdyby  mieli swój lokalny skatepark. Nie widziałam ich całe popołudnie. Wrócili pod wieczór, Filip niestety zaczepił "kierą" o dren i wyrwał wkłucie.
Ale okazało się, że to nic, bo może i wkłucie zmarnował zaledwie jednodniowe, ale za to dużo udało im się załatwić podczas tej niedzieli. Padłam przerażona,  bo miny ich zapowiadały coś, czego nie znam. Zawsze nam, mamo, powtarzałaś, że trzeba działać, a nie czekać aż ochota na działanie przejdzie, to napisaliśmy dzisiaj petycję do wójta z prośbą o budowę skateparku, ale wcześniej skonsultowaliśmy ją z zastępcą wójta, bo go spotkaliśmy i powiedział, że świetny pomysł, wiedzieliśmy, że to zastępca, bo to wujek Piotrka, ale skończył się tusz w  naszej drukarce to wydrukowaliśmy petycję u Piotrka, tylko, że co tam petycja, mówiliście, że w takich akcjach zbiera się podpisy, to chodziliśmy całą niedzielę (która przecież nie jest niedzielą) od domu do domu i zbieraliśmy podpisy i mamy już bardzo dużo i w zasadzie to mamy ogromne poparcie wśród mieszkańców, tak więc jeszcze wpadliśmy na pomysł, że poprosimy o pomoc ludzi ze Stowarzyszenia Przyjaciół M. i jedziemy do wójta. Zawieziesz nas? Najlepiej jutro? Bo dzisiaj to chyba wójt nie pracuje, bo jest 1 maja, to jutro, co? Bo chyba nie masz nic jutro do roboty, to o której pojedziemy? I Tak sobie myślę, że jednak chłopcy wzięli ze mnie dużo,  może nie Mickiewicz i nie Słowacki, ale niespokojny duch ten sam.Widząc moje rozwarte ze zdumienia usta i opadające powoli szczęki Janusza powiedzieli "chcemy się nażyć, ciągle nam to powtarzacie, że trzeba się życia nażyć to wzięliśmy sprawę w swoje ręce". 
Bo dzieci jednak zawsze naśladują swoich rodziców, fajnie, że to nie Mickiewicz tylko entuzjazm... Bardzo fajnie. Z entuzjazmu cukry są zawsze doskonałe, z Mickiewicza byłyby tylko mickiewiczowskie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz